Mlaskanie okazało się niezwykle kojące dla moich nerwów, gdyż zasnąłem jak dziecko gdzieś w okolicy 2 nad ranem czasu mojego zegarka, aż tu nagle budzi mnie jakoś niezwykła fala świetlna...załoga przestała udawać, że jest noc, okna otwarte za godzinę lądujemy...a Chińczycy na to niezwykle pobudzeni, szcześliwi, bardzo ruchliwi i gadatliwi. Obok mnie rozmowa/dyskusja na 102 ja wiem jedno...jeśli się zgubię to jestem zgubiony. Chiński chyba nie jest moją domeną. Lądujemy, ja wciąż po winach na rauszu, ale po ogarnięciu się w toalecie samolotowej i wyszorowaniu zębów zdaję się wyglądać jak człowiek.
Lądowanie OK. I zaskoczenie...Chińczycy niemal natychmiast po zetknięciu samolotu z ziemią dostali małpiego rozumu, w wyciganiu rzeczy ze schowków nad głowami, rozmawiają głośno, niemal krzycząc, załoga próbuje krzyczeć by siadali oni zupełnie tym niezainteresowani robią swoje, załoga się poddała ;)) jesteśmy i tu zaskoczenie
po pierwsze bardzo sprawne rozładowanie samolotu, lotnisko czyste, pierwsza kontrola przejście przez skaner temperatury i już w kolejce do celnika, już z paszportem i uśmiechem na twarzy mówię "nihao" a tu twarz jak z kamienia...sprawdzanie trzykrotne mojej mordy z tą w paszporcie, kontrola wizy i cyk pieczątka, oczywiście czerwona...jak się później dowiedziałem od mojej chińskiej koleżanki to oczywiste, że celnicy nie mogą pokazywać emocji bo oni są organem władzy a organ emocji nie posiada :) ciekawe...a ja już organy z emocjami spotkałem w innych miejscach świata. Uderza mnie mimo wszytsko sterylność i cisza tego ogromnego, nowoczesnego lotniska...jakieś nienaturalne w tej swojej perfekcji. Walika jest. Andrzej czeka...ufff :)